Klaudia Jans-Ignacik: „Wiedziałam, że ten moment się zbliża”

Michal
Klaudia Jans-Ignacik

Klaudia Jans-Ignacik w tym roku ogłosiła swoją decyzję o zakończeniu kariery. W rozmowie z nami opowiedziała o kulisach tej decyzji, ale także o tym jak wyglądał jej powrót do sportu po narodzinach dziecka.

Rozmowa z zawodniczką, która w czasie trwania swojej kariery jadła chleb z bardzo wielu pieców jest zawsze ogromną kopalnią wiedzy o tym jak wygląda tenis spoza ekranów telewizora. W pierwszej części naszej rozmowy z Klaudią Jans-Ignacik rozmawialiśmy o tym co wydarzyło się podczas jej kariery w cyklu WTA. Powspominaliśmy początki naszej kapitan drużyny Fed Cup, a także o prawdopodobnie najważniejszym meczu jaki rozegrała w Australii.

M.B Jak trudną decyzją było odwieszenie rakiety na przysłowiowy kołek?

Klaudia Jans-Ignacik: Do takich decyzji trzeba na pewno dojrzeć. Nie jest tak, że z dnia na dzień postanowiłam,, że kończę i nie będę więcej jeździć i grać. Już od jakiegoś czasu czułam w sobie, że ten rok będzie już ostatnim i wiedziałam, że ten moment się zbliża. Nie była to więc ciężka decyzja dla mnie.

Czy decyzję przyspieszyły jakieś problemy zdrowotne?

Nie, po prostu sportowiec czuje kiedy nadchodzi ten moment, żeby zejść ze sceny. Ostatnie lata, zwłaszcza te 3 po urodzeniu Anielki były bardzo intensywne i czułam, że dalej nie dam rady już tak pociągnąć. Wiedziałam, że to jest ten moment, żeby zrezygnować.

Na pewno trochę szkoda bo jeszcze w poprzednim sezonie (2015) osiągnęła Pani ćwierćfinał Australian Open z Andreją Klepac. Była więc jeszcze szansa na dobre wyniki.

Zawsze można tak myśleć, żeby jeszcze spróbować. Ja nie miałam już na to siły. Mentalnie czułam się wypalona i to było wszystko na co mogłam sobie pozwolić. Nie było sensu tego ciągnąć na siłę.

Na pewno żałuje Pani tego finału Rollanda Garrosa w 2012 roku. W mikście z Santiago Gonzalezem nie udało się pokonać wtedy pary hinduskiej.

Jest wiele meczów, w których bardzo żałuję, że nie udało się wygrać. Finał Wielkiego Szlema należy na pewno do tego grona. Najbardziej szkoda, że przez cały turniej mój partner ani razu nie stracił swojego serwisu. Przełamany został dopiero kiedy prowadziliśmy w pierwszym secie 5-3. Jestem bardzo ciekawa co stałoby się jakby nie stracił tego serwisu i wygralibyśmy tę partię. Czy oznaczałoby to nasze zwycięstwo w meczu tego nie wiem. To był finał więc tak naprawdę wszystko jeszcze mogło się zdarzyć.

Zagranie w finale turnieju wielkoszlemowego, mimo przegranej i tak musiało być niesamowitym przeżyciem?

Oczywiście, byłam szczęśliwa, że udało nam się go osiągnąć. Starałam się czerpać z tego jak najwięcej. Zdawałam sobie sprawę, że wiele osób startuje, a do finału, niezależnie czy w mikście czy w deblu dochodzą tylko cztery osoby. Niewielu ludzi było w stanie to zrobić. Dlatego właśnie cieszyłam się z każdej piłki, którą rozegrałam podczas tego meczu. Na pewno jeszcze długo , może nawet do końca życia będę się zastanawiała co wydarzyłoby się jakbyśmy wygrali tego gema.

Przeciwnikami byli jednak bardzo cenieni zawodnicy: Sania Mirza i Mahesh Bhupati. Dla aktualnej liderki rankingu deblistek był to jeden z wielu finałów.

Sania była jednak bardzo zdenerwowana w tym meczu, szczególnie w tym pierwszym secie. To, że była już wcześniej w finale nie było dla niej wielką pomocą. Byłam naprawdę zdziwiona jej zachowaniem. Była najsłabszym zawodnikiem w pierwszej partii. Po tym jak pozwoliliśmy im nas przełamać i wypuściliśmy z rąk prowadzenie to doszła do siebie i rozwinęła skrzydła. Tak to już jest w sporcie.

A pamięta Pani swoje jedyne zwycięstwo w singlu? To było w 2004 roku w Gdyni, a w pokonanym polu zostawiła Pani m. in Agnieszkę Radwańską.

Tak bardzo dobrze pamiętam ten turniej. To był jeszcze czas kiedy grałam singla i to zwycięstwo bardzo mi pomogło przejść z turniejów juniorskich do seniorskich. Po 2-3 latach kiedy próbowałam grać w turniejach ITF, to zwycięstwo na swoim terenie było bardzo motywujące. Dość często jestem pytana właśnie o tą wygraną nad Agnieszką. To było dawno, ale fajnie, że mam coś takiego w życiorysie.

Po zakończeniu kariery przyszedł czas na bycie matką i żoną na pełny etat. Tenis nie znika jednak całkiem z Pani życia?

Na pewno nie zniknie. Cały czas jestem kapitanem reprezentacji Fed Cup. Oprócz tego zaczęłam pracę w PZT gdzie będę koordynowała kobiecy pion szkoleniowy. Będę miała więc przegląd wszystkich naszych wybijających się zawodniczek. Mam dużo do przekazania tym dziewczynom, przede wszystkim dużo wiedzy tzw. turniejowej. Na pewno nasza współpraca będzie się dobrze układała.

Jak trudny był dla Pani powrót do zawodowego tenisa po urodzeniu dziecka? Jest Pani jedną z nielicznych tenisistek, które potrafiły wrócić.

Jest parę zawodniczek, które wróciły jak Kim Clijsters czy Lindsey Davenport. Z deblistek Cara Black po urodzeniu potrafiła wygrać turniej Masters. Nie jest to jednak łatwe. Ciężkie było uczucie, że wracam, jestem już na korcie, ale nie mogę dobiec do piłki. Nie wiem co dzieje się z moim ciałem, kompletnie straciłam nad nim kontrolę. Pamiętam te wszystkie treningi ogólnorozwojowe i bóle mięśniowe, które doprowadzały mnie do płaczu. Na szczęście trwało to tylko chwilę bo po 2-3 tygodniach zaczęłam czuć się lepiej. Po 6 tygodniach intensywnych treningów pojechałam już na pierwszy turniej więc przebiegło to błyskawicznie. Na początku każda minuta na korcie była dla mnie wyzwaniem. Na początek pojechałam na taki mniejszy turniej z pulą nagród 25 tys. i zderzyłam się tam z tymi młodymi zawodniczkami. Uświadomiłam sobie jaką długą drogę przeszłam. Miałam nadzieję, że to jednorazowy występ i na szczęście tak było. Te kilka meczów sprawiło, że poczułam się lepiej i pewniej i mogłam wrócić do rozgrywek WTA.

Jakby Victoria Azarenka zadzwoniła do Pani z pytaniem „jak wrócić do grania po urodzeniu dziecka?” to co mogłaby jej Pani poradzić?

Właśnie myślę o niej i zastanawiam się czy wróci. Vika mówi, że wróci, ale powiedzieć, że się wraca, a rzeczywiście wrócić to dwie różne rzeczy. Na pewno czeka ją bardzo dużo pracy. Singlistka musi wykonać o wiele większą pracę fizyczną, ale jest to do zrobienia. Najważniejsze to w to uwierzyć. Na pewno nie zajmie jej to 6 tygodni. Ten czas może wydłużyć się do 3 miesięcy, ale spokojnie może wrócić do TOP10. Jeśli było się na takim poziomie przez kilka lat to powrót w to samo miejsce jest możliwy.

Marit Bjorgen wróciła po półtorej roku i wygrała swój pierwszy start.

Dokładnie to jest kolejny dobry przykład udanego powrotu. Ciało po ciąży trzeba doprowadzić do naprawdę dużej formy, ale przy pomocy odpowiedniej regeneracji jest to wykonalne.

Anielka swoje pierwsze miesiące życia spędziła praktycznie na korcie. Czy wśród zawodniczek ma jakąś swoją ulubioną „ciocię”?

Oczywiście ma bardzo dużo takich „cioć”. Bardzo lubi Agnieszkę Radwańską i Karolinę Woźniacką i zawsze jak leci mecz którejś z nich to przechodzi koło telewizora i mówi: „O ciocia Karolina!”. Albo jak zobaczy jakąś blondynkę w warkoczu to też krzyczy, że to ciocia Karolina. Generalnie można powiedzieć, że Anielka jest taką maskotką turniejową.

Ciągnie ją już do rakiety? Próbuje już grać czy nie zdradza na razie takich chęci?

Niestety znalazła (śmiech). Chodzi dwa razy w tygodniu na tenisa. Ma tylko trzy latka, ale odkąd tylko postawiła pierwsze kroki to chodziła po korcie i miała własną rakietę. Bawi się tym, na razie są to tylko zabawy na korcie, ale regularnie w nich uczestniczy.

Dlaczego niestety?

Bo wiem jak dużo pracy ją czeka. Na razie niech się tym bawi. Jak ludzie pytają mnie czy Anielka będzie grała to odpowiadam im, że nie wiem czy będzie grała profesjonalnie.

CDN.

W Warszawie rozmawiał Michał Buczek – Redaktor Naczelny

Spodobał Ci się ten artykuł? Polub go na Facebooku

Wykorzystujemy pliki cookies w celu prawidłowego działania, korzystania z narzędzi analitycznych i marketingowych oraz zapewniania funkcji społecznościowych. Szczegóły znajdziesz w Polityce prywatności. W przypadku braku zgody na wykorzystywanie plików cookies, należy dokonać zmiany ustawień dotyczących zapisu plików cookies. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Tak, zgadzam się