PĘKNIĘTA RAKIETA, CZYLI O TERAPEUTYCZNYM DZIAŁANIU TENISA

admin
rakieta zdjecia

Życie toczy się jak gdyby nigdy nic, raz wzloty, raz upadki, płyniecie z jego nurtem, aż pewnego dnia zauważacie, że coś pęka. Przydarzyło się to i mnie. Na którymś treningu zobaczyłam, że na mojej rakiecie pojawiła się piękna symetryczna rysa, będąca niewątpliwie efektem jakiegoś nieudolnego uderzenia o kort. Chwilę potem okazało się, że to było tylko preludium do prawdziwego pęknięcia w moim życiu – choroby nowotworowej. Opowiem dziś o mojej prywatnej rozgrywce z tą pękniętą rakietą w ręku.

Autorka: Agata Wiklik-Szczeblewska

Mocne nogi

Każdy, kto przeszedł przez leczenie onkologiczne wie, że ścina ono z nóg. Czasem powala nas sama choroba, ból, niesprawność, a czasami efekty uboczne leczenia. Przeważnie idzie to w parze. Nie znam osoby, która przeszłaby przez leczenie choroby nowotworowej bez żadnych dolegliwości fizycznych. Czasami są one na poziomie akceptowanym, czasami dosłownie kładą człowieka z dnia na dzień. Niewielki mamy na to wpływ. Ale uważam, że mamy wpływ na to, jak szybko i sprawnie wstaniemy z kolan. Życie toczy się jak gdyby nigdy nic, raz wzloty, raz upadki, płyniecie z jego nurtem, aż pewnego dnia zauważacie, że coś pęka. Przydarzyło się to i mnie. Na którymś treningu zobaczyłam, że na mojej rakiecie pojawiła się piękna symetryczna rysa, będąca niewątpliwie efektem jakiegoś nieudolnego uderzenia o kort. Chwilę potem okazało się, że to było tylko preludium do prawdziwego pęknięcia w moim życiu – choroby nowotworowej. Opowiem dziś o mojej prywatnej rozgrywce z tą pękniętą rakietą w ręku. Dzięki regularnej grze w tenisa przed diagnozą wypracowałam sobie kondycję na przyzwoitym poziomie. Owszem, musiałam podnieść się z dna, ale gdyby nie tenis, myślę, że wygrzebywałabym się z bardzo głębokiej warstwy mułu. O ile w ogóle miałabym siłę próbować wyleźć na powierzchnię.

Mocna głowa

Diagnoza onkologiczna zawsze jest szokiem. Nieuniknione jest przejście przez etapy buntu, niedowierzania, smutku, żałoby, przerażenia. To nie jest tak, że rakieta tenisowa zamieniła się w magiczną różdżkę i wymiotła mi z głowy tenis z kanapy 9 te wszystkie złe myśli, wnosząc w ich miejsce optymizm, wiarę, odwagę. Natomiast tenis dał mi narzędzia do zmagania się z trudnymi uczuciami. Kiedy musiałam czekać na wyniki badań, każda minuta trwała godzinę, a stres nie pozwalał funkcjonować, szłam na trening z jasnym komunikatem dla trenera, że ma mnie tego dnia przeczołgać po korcie. Skrupulatnie wywiązywał się z zadania, a ja, próbując łapać oddech, nie miałam nawet szans błądzić myślami po szpitalnych korytarzach. Kiedy potrzebowałam uwierzyć, że na końcu leczenia jest znów normalne życie – szłam na kort. Rzadko to było możliwe, ale gdzieś tam między chemioterapię, radioterapię, operację udawało się wstrzelić z momentem, kiedy byłam w stanie stanąć na własnych nogach i utrzymać rakietę w ręce. Nie będę mówić, jak ta moja gra wówczas wyglądała, ale to były moje chwile radości w tym trudnym czasie, ładowanie mocy.

Zawsze na 100%

No właśnie… Jak ja wtedy grałam? Jak gram teraz po tak długiej przerwie i leczeniu? Na treningach wbito mi do głowy, że zawsze na 100%. Za każdym razem to oznacza coś innego, ale nigdy nie można uderzać piłki gorzej niż w danej chwili się może. Zdarzało mi się grać z kimś, kto miał podobne umiejętności jak ja (o takich z mniejszymi raczej trudno) i z takimi, którzy byli kompletnie poza moim zasięgiem. Nauczyłam się, że pierwszych nie wolno lekceważyć, a z drugimi zawsze należy próbować. Rak należy do tych silniejszych, ale to nie znaczy, że należy skulić ogon i usiąść na ławce.

Liczy się każdy punkt

Leczenie choroby nowotworowej to bardzo długi, czasem niekończący się proces. Na tyle żmudny i trudny, że wiele razy można stracić cierpliwość i chęć walki. Koniec tego pojedynku wydaje się zupełnie nierealny i tak odległy, że ciężko go zobaczyć. Ale przecież w tenisie liczy się każdy pojedynczy punkt. Z tych punktów buduje się końcowy wynik. Gra na korcie nauczyła mnie życia od punktu do punktu, nie rozpamiętywania błędów, skupienia na tym, co się dzieje w danej chwili. Kiedy z kroplówki kapało powoli do moich żył lekarstwo, to myślałam o tym, jak działa, jak będę się czuła za godzinę, czy jutro i jak mogę sobie w tym samopoczuciu pomóc. Czy będzie mi potrzebny okład, koc, kanapka, czy po prostu święty spokój. Nie myślałam o tym, co mnie czeka za tydzień czy za pół roku, chociaż plan leczenia był nakreślony ze sporym wyprzedzeniem. Zbierałam punkt do punktu, gem do gema i set do seta. Mecz wygrałam. Nie wiem, czy to koniec turnieju, ale mecz jest mój i nikt mi nie wydrze tego zwycięstwa.

Schowek01Zaryzykuj, czytaj sygnały

Kiedy przeciwnik przewyższa nas o klasę, czasem trzeba zaryzykować. A może raczej zaufać swojej intuicji. Jestem pacjentem bardzo zdyscyplinowanym i ufam temu, co nauka wypracowała. Nigdy nie odważyłabym się zamienić tradycyjnej medycyny na terapię bębnami, mruczeniem i kroplami z odnóży chrabąszcza azjatyckiego. Natomiast sport pokazał mi, że trzeba obserwować swoje ciało. Ono wysyła nam jednoznaczne informacje, co mu odpowiada, a co budzi protest. Co jest 10 tenis z kanapy mocną stroną, a co słabą. Czy skuteczniejszy mamy forehand czy backhand. Czy jak wypiję kawę po chemioterapii, to postawi mnie na nogi, czy poniesie do łazienki. Czy pójście na długi spacer spowoduje, że odzyskam siły, czy stracę ich resztkę. Po operacji moja prawa ręka stała się dużo słabsza. Lista rzeczy, których nie wolno mi nią robić jest bardzo długa. Niektórzy lekarze wpisują też na tę czarną listę granie w tenisa. Ja trafiłam na lekarzy, którzy bardzo ostrożnie wyrazili zgodę, żebym „delikatnie spróbowała”. Zaczęłam dosłownie od kwadransa odbijania piłki podawanej prosto na rakietę. Potem siedziałam i z trwogą obserwowałam, co moje ciało mi na to odpowie. Odpowiedziało, że chce więcej. Jak tu nie lubić takiego ciała? Co więcej, mówi mi, że nie tylko mogę, ale powinnam grać, bo bez grania czuje się znacznie gorzej. Nie tracę czujności, obserwuję dalej, ale gram i cieszę cię każdym uderzeniem.

Pęknięta rakieta

Długo grałam tą pękniętą rakietą, chyba nie miałam odwagi jej wymienić. Ale niedawno dostałam nową i… chyba pora zacząć myśleć o sobie jak o osobie zdrowej i zostawić za sobą to, co pękło. Do tej starej rakiety mam jednak wielki sentyment, wiele razy mi pomogła, tyle ze mną przeszła. Niech sobie stoi w kącie, a ja od czasu do czasu rzucę jej porozumiewawcze spojrzenie. Po co jest ta cała historia? Jest dla Was. Nikomu nie życzę, żeby kiedykolwiek musiał wystartować w tak trudnym turnieju, jak mój. Ale życzę, żebyście umieli wykorzystywać tenisowe umiejętności i zasady w życiu codziennym, zmagając się z mniejszymi lub większymi trudnościami. Żebyście zdobywali swoje osobiste trofea, tak jak zrobiłam to ja.

logo_napisfacebook.com/kolorowe raki

www.koloroweraki.pl

 

Spodobał Ci się ten artykuł? Polub go na Facebooku

Wykorzystujemy pliki cookies w celu prawidłowego działania, korzystania z narzędzi analitycznych i marketingowych oraz zapewniania funkcji społecznościowych. Szczegóły znajdziesz w Polityce prywatności. W przypadku braku zgody na wykorzystywanie plików cookies, należy dokonać zmiany ustawień dotyczących zapisu plików cookies. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Tak, zgadzam się