US Open: Quo Vadis Ameryko?
admin
Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy…
….orły, sokoły, herosy…na miarę czasów? Tak śpiewała w 1975 roku Danuta Rinn. Słowa tej piosenki niemalże idealnie wpisują się w aktualną sytuację amerykańskiego, męskiego tenisa.
Jesteśmy na progu amerykańskiego okna wystawowego na tenisowy świat- US Open. Wśród faworytów jak zwykle: dwóch Szwajcarów, Serb, Brytyjczyk. Ze świecą szukać tenisisty gospodarzy. Najwyżej sklasyfikowanym tenisistom z tego kraju jest John Isner. Trudno jednak mówić, żeby był wśród faworytów- zajmuje bowiem dopiero 13 miejsce w rankingu. W celu znalezienia kolejnego Kowboja musimy zagłębić się w czeluścia rankingu. Pod koniec trzeciej dziesiątki odnajdujemy w końcu Jacka Socka. Zwykłemu kibicowi tenisa nic nie mówi to nazwisko, ciężko też wymienić jakiś jego sukces. Całe 10 pozycji niżej jest jeszcze Sam Querrey, a na 47 pozycji jest Steve Johnson. W TOP 50 to byłoby na tyle. Jednym słowem- DRAMAT.
Trzeba też dobrej pamięci lub zamiłowania do ciekawostek, żeby wiedzieć kiedy Amerykanin wygrał swój domowy Szlem. Otóż stało się to w 2003 roku, a szczęśliwcem, który przeszedł do najnowszej historii amerykańskiego tenisa jest Andy Roddick. Długie 12 lat oczekiwania, a przecież wcześniej było zupełnie inaczej. Na przełomie wieków na porządku dziennym były finały wewnątrzamerykańskie. Słynne pojedynki Peta Samprasa z Andre Agassim elektryzowały wszystkich, cały sportowy świat wstrzymywał wtedy oddech. Ostatni podryg amerykańskich wojowników to finał Roddicka w 2006 roku. US Open wygrywali w międzyczasie Chorwat, Serb, Szwajcar, Argentyńczyk, Brytyjczyk i Hiszpan. Bezczelny Szwajcar pozwolił sobie nawet na 4 triumfy z rzędu! Tak długiej posuchy Amerykanie nie mieli od ponad 50 lat kiedy to słynny Artur Ashe zwyciężył US Open po 12 latach klęsk. Wtedy oznaczało to nastanie złotych czasów dla Amerykanów okraszonych wielokrotnymi zwycięstwami Johna McEnroe’a i Jimmiego Connorsa. W dniu dzisiejszym nic nie zapowiada takiego zwrotu sytuacji.
Ciężko stwierdzić skąd w USA taki kryzys. Wśród kobiet Serena Williams dzieli i rządzi, z dobrej strony pokazuje się też Sloane Stephens więc nie jest tak źle jak wśród męskiej części. Wina musi leżeć w szkoleniu bowiem Amerykanie nie wypuszczają już hurtem „młodych wilków” , którzy od razu mocno zaznaczaliby swoją obecność wśród najlepszych w rankingu ATP. Nie da się ukryć, że degrengolada amerykańskiego tenisa trwa. Nie pomogą tu wielkie pieniądze jakie są do wygrania na Flushing Meadows, czy w US Open Series. Miłośników czarnych scenariuszy zachęcam do wyobrażenia sobie jaka będzie kondycja tego pięknego sportu w USA kiedy za np. 3 lata karierę zakończy Serena Williams. Będzie płacz i lament, że amerykańskich tenisistów nie będzie w rankingu. Należy jednak zadać pytanie: czy amerykański kryzys nie odbije się na kondycji całego tenisa? Amerykanie to przecież potężny rynek zbytu dla transmisji. Utrata zainteresowania w USA będzie nieść katastrofalne skutki dla całej dyscypliny.
Może więc panowie: Federer, Djokovic, Murray czy Wawrinka pozwoliliby awansować do finału Johnowi Isnerowi? Amerykanie będą zachwyceni. Na razie.
Autor: michaldinho