Milos Raonic – ciągły rozwój
admin
Kanadyjczyk swoimi ostatnimi występami dobitnie udowodnił, że trzeba zapomnieć o przypiętej mu łatce tenisisty nudnego, opierającego grę wyłącznie na serwisie. Zero-jedynkowego – albo punkt się „zdobędzie”, albo nie. Zawodnika bez wyrazu. Na ten moment wydaje się, że to już przeszłość.
Droga, jaką Raonic przeszedł była bardzo długa i na pewno dosyć zaskakująca. Pierwotnie podstawową taktyką było wygrywanie piłek serwisem, niedopuszczanie do wymian. Te zazwyczaj kończyły się stratą punktów. Milos grał bez polotu i wpisywał się w niezbyt cenione pokolenie tenisistów opierających się na sile. Jednak forma, jaką Kanadyjczyk prezentuje nie tylko w trakcie Wimbledonu, ale ogólnie w tym sezonie, pokazuje, że ciężka praca może przynieść wymierne korzyści.
Porównując Raonica do, przykładowo, Grigora Dimitrova, na pierwszy rzut oka ten drugi, obdarzony przyjemną dla oka techniką, powinien zajść dalej. Tymczasem Bułgar zatrzymał się w tenisowym rozwoju, kilka ładnych punktów nie wystarczy do wygrywania ważnych spotkań. Milos odwrotnie. Owszem, nie zapomniał o swojej głównej broni – serwisie, jednak dołożył do tego sporo technicznej gry, a ten rozwój przyniósł mu finał Wielkiego Szlema.
Ogromną zmianę widać w jego poruszaniu się po korcie. Jak na swoje warunki fizyczne (196 cm wzrostu, 98 kilogramów) jest zaskakująco szybki i potrafi zaimponować dobrą pracą nóg, kluczową przecież w tenisie. A to przynosi korzyści w postaci łatwiejszego dostępu do różnych zagrań. Slajs, świetny forehand, serwis, pozwoliły Raonicowi na taktyczne rozgrywanie punktów – tutaj można upatrywać najważniejszą różnicę pomiędzy jego starym tenisem, a tym udoskonalonym.
W piątym secie pojedynku z Federerem Raonic wytrzymał psychicznie, a przy tym szachował Szwajcara swoimi zagraniami. Kanadyjczyk, świadomy swoich warunków, nie bał się też atakować siatki i trzeba przyznać, że techniczne woleje wychodziły mu zaskakująco dobrze, co znowu pokazuje, że Milos zmienił nie tylko styl gry, ale też nastawienie mentalne. Spokój i dobór zagrań w najważniejszych momentach mogły się podobać.
Oczywiście, w starciu z Andym Murray’em Raonic nie będzie faworytem. Nie musi, bo już teraz osiągnął coś bardzo ważnego. Ten progres może znacząco zaowocować w kolejnej fazie sezonu. Nie od dziś wiadomo, że Kanadyjski tenisista najgroźniejszy jest właśnie na twardej nawierzchni. Milos z zawodnika, który uparcie eksploatował swoje schematy stał się nieszablonowy – połączył siłę fizyczną z grą techniczną.
Można Raonica nie lubić, z różnych względów, każdy kibic ma przecież swoje własne preferencje. Jednego jednak odebrać mu nie sposób – tego, że własne słabe punkty potrafił przekuć na atuty. Z których teraz robi użytek. Wszystko teraz przed nim, w tenisie jeśli chce się wygrywać, nie można stać w miejscu.
Autor: M.K – Zastępca Redaktora Naczelnego